Przepisy
Agaty

Manifest Majowy

Różności

Tym wpisem poużalam się trochę nad kondycją polskiej gastronomii. Przyczynkiem stała się czwartkowa wizyta w Trójmieście. Nie neguję (broń Boże!), że są w naszym kraju dobre restauracji i przytulne kawiarenki podające rewelacyjne wypieki, jednak mam wrażenie, że wcale o nie nie tak łatwo…

 

Rozumiem, że przemysł restauracyjny to przemysł jak każdy inny, i że ma przynosić zysk. Tylko jakim kosztem?!

 

Z przyjemnością zapłacę za dobre jedzenie, ugotowane z dobrych składników ze znajomością sztuki kulinarnej. Częściej jednak mam wątpliwą przyjemność płacić sporo za potrawy pośledniej jakości.

 

Odwiedziłam w Sopocie kafejkę, tuż przy molo. Padało niemiłosiernie, a mój organizm natychmiast domagał się kawy. Zamówiłam ową, a do niej sernik z owocami (było to tzw. mniejsze zło, bo nic innego naprawdę w menu nie znalazłam). Dostałam porcję ciasta z kleksem śmietany (z proszku, oczywiście), a do niej rzeczone owoce: truskawkę sztuk jedna i 2 kulki winogrona. Żeby tego było mało, owoce podane były na jaskrawozielonym sosie z … brokatem! Zrobiło mi się słabo. Nie tylko z powodu tego radioaktywnego zapewne dipu, ale także podawanej jako inna pozycja w lokalu „sałatki dla diabetyków” składającej się z grejpfruta i cząstki pomarańczy. Całe 2 składniki za 15 złotych. Teraz przynajmniej już wiem, co trzeba robić, żeby się dorobić.

 

Skoro jestem w takim bojowym nastroju, to jeszcze jedno! Miesięcznik 'Kuchnia’ organizuje plebiscyt Kucharz – Odkrycie Roku. I jak widzę te smutne pangi z rozgotowanymi szparagami, przedstawiane jako największy sukces Pani Kandydatki, to naprawdę wierzę, że tylko my, kuchenni zapaleńcy ratujemy honor polskiego talerza.