Szwajcaria- kraina śniegu, ziemniaków i czekolady
Dosłownie kilka dni temu wróciłam z cudownej wycieczki. Wyjazd do Szwajcarii to czas spędzony w kraju punktualnych pociągów, chrupiących placków ziemniaczanych i nieziemskich widoków (z tymi alpejskimi na czele).
Kuchnia szwajcarska nie należy do najlżejszych, zdecydowanie łatwiej tu o solidną porcję mięsa niż lekką sałatkę. Tłumaczę to sobie jednak dwoma rzeczami- tradycją i zapotrzebowaniem, bo po całym dniu spędzonym na stoku (jejku, jakie tu są trasy do jazdy na sankach! :) chyba każdy ma ochotę na talerz sycącej zapiekanki i porcję czekoladowego musu (ten robiony na bazie Toblerone był chyba najlepszym, jaki w życiu dane mi było zjeść!).
Królują tu proste składniki, tak dobrze nam znane ziemniaki, kapusta, marchew podawane nierzadko w towarzystwie śmietany i wyśmienitych serów (w końcu to Szwajcaria ze swoimi fondue i raclette, które popularność zyskały w zasadzie na całym świecie).
Tradycyjnie można pokusić się na capuns swoiste mini-gołąbki przygotowywane z liści botwiny faszerowanych ciastem z dodatkiem szynki i cebulki. Całość skąpana jest w śmietanowym (a jakże!) sosie. Miałam okazję jeść także mieloną cielęcinę zawijaną we włoską kapustę. Danie to mogłoby z powodzeniem zagościć na niejednym, typowym polskim stole.
Kraj ten słynie także z rösti. Te placki ziemniaczane, różne w smaku od znanych w Polsce, są tu naprawdę popularne i dostępne w zasadzie na każdym kroku. Przygotowuje się je z wcześniej obgotowanych ziemniaków, tartych na bardzo grubych oczkach, usmażonych następnie i podawanych jako solidny placek. Móje rosti były dodatkiem do kotlecików jagnięcych (obowiązkowo średnio wysmażonych) i duszonego młodego szpinaku. Poezja!
Byłabym jednak niesprawiedliwa sprowadzając wszystko do jednego mianownika i traktując wszystkie restauracje jedną miarką. Trzeba bowiem pamiętać, że Szwajcaria może poszczycić się wieloma wręcz wybitnymi szefami kuchni, którzy kolekcjonują gwiazdki Michelina niczym niejeden dziadek znaczki w klaserach. Odnajdziecie tu dania przygotowywane zgodnie z modnym obecnie nurtem powrotu do lokalnych produktów (u Rolanda Johri niedaleko słynnego St.Moritz) albo molekularne szaleństwa u Andre Jaegera.
Jednocześnie nawet niewielkie miejscowości jak Laax/Flims, w którym mieszkałam pełne są miejsc serwujących naprawdę wyśmienitą kuchnię. Wspomnę Grandis Ustria di Vin z ich doskonałymi stekami z jelenia i rewelacyjną wprost polentą, albo Cavigili serwującą kuchnię tradycyjną, acz z nowoczesnymi akcentami.
Do tego kieliszek mało popularnego u nas, ale doskonałego lokalnego wina, kostka mlecznej czekolady i jesteśmy w kulinarnym, kalorycznym niebie :)
Moje mini wakacje spędziłam w Gryzonii (Graubünden), konkretnie w oszalałym na punkcie śnieżnych sportów Laax z niesamowitym (!!!!) miejscem Free Style Academy (jeśli będziecie w okolicy koniecznie skuście się na kilka godzin skoków na trampolinach!) .
Serdecznie dziękuję Ambasadzie Szwajcarskiej za zaproszenie w ten piękny region!
Zazdroszczę „wakacji”, musiało być nie tylko pysznie. Pozdrawiam:)