Zmiany w mojej jadalni (prawie) mid-century
Muszę się Wam przyznać, że uwielbiam podglądać ludzi. Szczególnie takich, którzy mają… ładne mieszkania. Scroluję więc Instagram, zaglądam na Pinterest i fejsbukowe grupy pełne tego, co w dizajnie wnętrz najpiękniejsze. I im więcej godzin na tym zerkaniu spędzam, tym bardziej utwierdzam się w starej prawdzie, że nie ma to jak klasyka!
Najchętniej patrzę na wnętrza w ukochanym przeze mnie stylu „mid-century”. Wyposażenie wnętrz z tego okresu (lat powojennych- od 50tych do końca dekady lat 60tych) kompletnie skradło moje serce. Najłatwiej jest na pewno kupić dodatki zaprojektowane w tym stylu, jak na przykład ten zestaw z naszej polskiej fabryki w Kole.
Po godzinach przed ekranem zauważyłam jednak, że wcale nie chciałabym żyć w pokojach żywcem wyjętych z domu moich dziadków. W urządzaniu wnętrz, jak w każdym innym rejonie życia, ważna jest równowaga, prawda? Dlatego z czasem dorosłam do tego, żeby wnętrza były nieco bardziej eklektyczne. Chcę mieć to, co mi się podoba. Nie muszę przecież sztywno trzymać się żadnych ram, a tym bardziej sama ich sobie na siłę narzucać.
Te ostatnie miesiące siedzenia w domu u wielu z nas wywołały potrzebę zmiany. Siedzimy i patrzymy przez to samo okno, na to samo drzewo. Kurz z lamp już zdjęty, nawet za szafkami odkurzone. Czas pobawić się w dekoratora (własnych) wnętrz! Ja zaczęłam do sypialni. Ta z białej stała się ciemno granatowa (TU LINK) i to był strzał w dziesiątkę!
Kolejny etap to jadalnia. Wiedziałam, że tu zmiany będą mniej odważane, bo trzon pokoju pozostać miał taki sam. Mamy stół, który bardzo lubię, bo na co dzień mały, od święta rozkłada się i staje Potężnym Stołem Dla Całej Rodziny. Kupiliśmy używany, duński, z lat 80tych.
Do tego szafka po babci- ukochany kredens, który ma grubo ponad 100 lat. Zostanie z nami zapewne na zawsze. Najlepszym pomysłem okazała się więc zmiana krzeseł.
Do tej pory mieliśmy czarne, plastikowe, luźno wzorowane na projekcie Eams’ów. Były fajne, choć wyglądały dość ciężko, ale największym mankamentem okazały się materiałowe siedziska, które po każdym (dziecięcym) posiłku wyglądały jak …rozgrzebany chlewik- okruchy wciśnięte w poduchy, plama na palmie- dramat matki :)
Postanowiłam więc połączyć formę z funkcjonalnością (tak jest najlepiej!). W końcu wybrałam krzesła idealne- o TE (choć wybór nie był łatwy, z resztą sami zerknijcie.. O TU)! Niskie oparcia sprawiły, że krzesła nieco „schowały się” przy stole, co dało temu kącikowi od razu więcej „oddechu”. Są drewniane i bardzo klasyczne w formie.
Siedziska obite są ecoskórą- super łatwą w czyszczeniu (nareszcie!).
A kolor? Ten konkretny model (Hałas- Balton) występuje w dwóch odcieniach- jaśniejszym „naturalnym” i ciemniejszym- to ten który widzicie na zdjęciach. Długo się zastanawiałam, czy nie dobrać krzeseł pod kolor stołu, ale w końcu postanowiłam nawiązać do babcinej szafki i w ten sposób pożenić style w mojej jadalni. Teraz mam tu pełen eklektyzm i muszę przyznać, że bardzo mi się ten układ podoba!