Ikea hacks- czyli jak odmieniłam komodę (i ile mnie to kosztowało)
Co jakiś czas nachodzi człowieka ochota żeby coś zrobić „tymi ręcami’, ubrudzić się trochę, chwycić za pędzel, papier ścierny, albo chociaż poprzestawiać meble w pokoju. Też tak macie?!
Tak więc, kiedy nie mogłam już usiedzieć w miejscu, natchnęło mnie na zmiany w kategorii „komoda”. W korytarzyku między pokojami mamy ustawione dwie bliźniacze, 5-cio szufladowe komody z Ikea (a jakże!), model TARVA. tak wyglądają w oryginale:
To komody drewniane, a ja w nich już moment po zakupie wprowadziłam pierwsze zmiany: dwie szuflady ozdobiłam delikatnymi stemplami z białej i szarej farby, dodatkowo wymieniałam też drewniane w oryginale uchwyty na białe, malowane proszkowo matowe gałki. I tak mebel przetrwał u nas 4 lata.
Teraz postanowiłam jednak nieco bardziej zaszaleć i przemalować całe fronty szuflad. Wymarzyłam sobie kolor szałwii, zimny, rozbielony zielony, pasujący do dodatków, jakie już mam. Okazało się jednak, że to wcale nie takie proste kupić farbę (i to w opakowaniu o rozsądnej pojemności- nie potrzebowałam jej przecież 5 litrów!) o idealnym odcieniu. Ale i z tym sobie poradziłam!
Na ratunek przyszły mi próbniki kolorów… do ścian. Z opisu wynikało, że nadają się też do drewnianych powierzchni. Kupiłam więc dwa woreczki. Odcień jednak cały czas nie był taki, jaki chciałam. Dokupiłam więc jeszcze 2 opakowania pigmentu (pigment to bardzo silnie skoncentrowany barwnik, który dodaje się do farby bazowej i tak zmienia jej odcień, a nawet kolor) : miętową zieleń oraz beż. I tak metodą prób i błędów namieszałam kolor moich marzeń!
Ta chałupnicza metoda sprawiła też, że za farbę zapłaciłam naprawdę niewiele: 2 x 4,20 zł (za próbniki) + 2x 6 zł za pigmenty (ale zużyłam po kropli każdego, więc jeszcze do niejednej domowej metamorfozy się przydadzą!). Nowe materiały kosztowały mnie więc całe 10 złotych (na szczęście jakiś wałek do malowania znalazł się w garażu). Jeśli zaistniałaby konieczność kupna taśma malarskiej, papieru ściernego i pędzla- i tak zamkniemy się w szalonych 20 złotych :)
Jeśli zabieracie się do odnowienia drewnianego mebla, oto krok po kroku ścieżka, którą przeszły moje szuflady:
Fronty ze starymi zdobieniami i nowymi próbkami koloru (metoda: kółeczka malowane palcami synka :). Odkręciłam też gałki.
Czas na ciężkie sprzęty: potrzebujecie papier ścierny – najlepiej o kilku grubościach- mocniejszy do starcia górnej warstwy farby/lakieru i delikatniejszy do wygładzenia powierzchni. Ja użyłam nakładki na wiertarkę, do której „dokleja się” krążek papieru ściernego. Oczywiście można to też zrobić klasycznie, ręcznie (pamiętajcie, zawsze wzdłuż słojów!).
5 minut roboty i jeden front już wyszlifowany!
Oba fronty gotowe!
Teraz czas zetrzeć pył i ewentualne inne zanieczyszczenia- najlepiej zwilżyć szmatkę benzyną ekstrakcyjną i przetrzeć nią fronty.
Brzegi szuflady dokładnie obklejcie papierową taśmą malarską- tym sposobem otrzymacie idealnie równe granice malowanej powierzchni.
Czas na malowanie! Finalnie użyłam w sumie (do dwukrotnego malowania) dwóch opakowań próbników farby Manat w odcieniu „szmaragdowa toń”, wymieszanych z kilkoma kroplami pigmentu „beż” oraz „miętowa zieleń”.
Fronty szuflad pomalowałam dwoma warstwami farby. Oczywiście przed nałożeniem drugiej (i ewentualanie kolejnych warstw) należy odczekać, aż poprzednia warstwa wyschnie!
Na finiszu: dokręcam z powrotem gałki i szuflady wracają do komody!
Farba bardzo ładnie pokryła fronty matową, kryjąca warstwą. Widać jednak lekko fakturę drewna, bardzo mi się taki naturalny efekt podoba! Najlepiej wydane 10 złotych od dłuższego czasu :)
A Wy macie jakieś doświadczenia z takimi szybki i w zasadzie bezkosztowymi metamorfozami mebli? Pochwalcie się w komentarzach, na moim FB lub Instagramie!
Wcześniej wyglądała fajnie. Teraz wygląda świetnie!!! Super pomysł aby się ruszyć i „coś” zmienić.