Trzy Znaki Smaku czyli o fasoli i wiśni słów kilka
Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale dopiero wyjazdy, jak ten lipcowy w okolice Sandomierza, uświadamiają mi, ile dobrego mamy i jak tego nie doceniamy. Jak mylne i powierzchowne są frazesy sprowadzające kuchnię polską do wspólnego mianownika: schabowego i pomidorowej. Jak cudowne produkty uprawiają nasi rolnicy.
Rozdział pierwszy. Fasola.
Fasola tyczna Piękny Jaś, już sama nazwa urzeka. A jeśli dodać do niej cieniutką skórkę, aksamitny (broń boże nie mączysty!) miąższ i przygotowane z niej sałatki, pasztety, faszerowane młode ziemniaki, fasolowy „gulasz” na żeberkach… jesteśmy w kulinarnym raju. A tak właśnie wyglądała nasza wizyta we Wrzawach, tak spokojnej, że prawie sennej wsi, gdzie tyki fasoli wyglądają zza każdego rogu, ustawione zawsze wschód-zachód, żeby roślinie łatwiej było piąć się po drewnianych palach. Fasola nasza, a już Europejka pełną gębą, bo certyfikowana, uznana procedurami, Chroniona Nazwą Pochodzenia (ChNP). Oby było o niej coraz głośniej, bo na razie sława jej lokalna, a zasługuje na los rozpoznawanej na każdym kroku kulinarnej celebrytki!
Rozdział drugi. Wiśnia.
Dla mnie lato- to czereśnie. Przynajmniej do tej pory tak było. Do czasu wizyty w Słupii Nadbrzeżnej. Bo tam wiśnia nadwiślanka. Słodka, niczym cukierek, aromatyczna, ciemna, o skondensowanym smaku. Smaku wakacji i dzieciństwa, z lekką, szczypiącą w język, kwaskowatą nutką. I znowu przemili ludzie, dla których sad to całe życie. Z tak wielką pasją opowiadający o swoich roślinach, jakby były najważniejsze na świecie. Bo w małej społeczności są. To od nich zależy ich dostatek, to wokół nich krążą sprawy całej okolicy. I znowu grupa producentów, którzy zauważyli potencjał w swoich owocach, moc papierkowej roboty, aż w końcu sukces- nadwiślanka też jest już ChNP, niczym Roquefort czy Prosciutto di Parma. Grono zacne.
Rozdział trzeci. Cebularz.
Z ręką na sercu, ilekroć w sklepie widzę coś, co przypomina drożdżówkę pokrytą przysmażoną cebulą, odchodzę w przeciwległy róg, oby jak najdalej. Tym milsze było moje zaskoczenie na widok cebularzy lubelskich. Delikatnych, lekko chrupiących placuszków z duszoną cebulą i makiem. Ich wytwórcy, państwo Zubrzyccy, oprowadzili, pokazali, poczęstowali. W cudownie rodzinnej atmosferze, w otoczeniu wyrastającego drożdżowego, oprószonych mąką foremek i kadzi z kwasem chlebowym pokazali swoją chlubę, rumiane cebularze, przekąskę idealną.
Rozdział czwarty. Kolacja.
Nie chcę nazywać tego najprzyjemniejszym momentem wyjazdu, ale takie określenie samo ciśnie się na usta. Bo jak inaczej nazwać posiłek przygotowany przez zespół 6 szefów, z lokalnych produktów, świeży i pyszny, podany w bajkowych ruinach janowieckiego zamku? Były i gołębie, i sarnina, i jagnięcina, pachnące pomidory, (mój ukochany!) ser koryciński, suska sechlońska, szczypiorowe oliwy, fasolowe ciasta i owocowe sorbety. Rozpusta w pięknych okolicznościach przyrody, a wszystko dzięki Grzegorzowi Łapanowskiemu, Tomaszowi Woźniakowi, Tomaszowi Trąbskiemu, Tomaszowi Hartmanowi, Łukaszowi Toczkowi i Robercie Harnie. Ufff, co za lista! ;)
I tak, na koniec, w ramach podsumowania, zaciskam mocno kciuki, żeby już niedługo, pozytywnym snobizmem stało się kupowanie i jedzenie najlepszych polskich produktów, tych certyfikowanych znakami ChNP (Chroniona Nazwa Pochodzenia), ChOG (Chronione Oznaczenie Geograficzne) i GTS (Gwarantowana Tradycyjna Specjalność). Aby znajomość tematu nie ograniczała się do (przepysznego swoją drogą!) oscypka. Aby w europejskiej kuchni wiśnia nadwiślanka, kiełbasa lisiecka czy nawet prawdziwe kabanosy stały się tak popularne, jak ich rozreklamowani już 'kuzyni’ z włoskich czy francuskich stron. Bo w tej chwili znacznie łatwiej dostać w lokalnym spożywczym ser Grana Padano, niż prawdziwą, polską bryndzę… Najwyższy czas to zmienić!
Więcej informacji nt. akcji i europejskich znaków jakości znajdziecie na stronie trzyznakismaku.pl.
wow!