Vive la France!
Jeśli zerkacie na profil bloga na FB lub Instagramie, mogliście zauważyć, że kilka dni w zeszłym tygodniu spędziłam w urokliwej Prowansji. Nie licząc kilku godzin w Nicei (dobrych 10 lat temu), była to moja pierwsza wizyta w tym rejonie Francji. Tym milsza, że w promieniach jesiennego słońca, grzejącego nas do ponad 30 oC każdego dnia!
Jak pewnie się domyślacie, głównym celem wyprawy był relaks i … jedzenie. Bo jak można się oprzeć kuchni francuskiej?! Krótko mówiąc, czas upływał nam od posiłku do posiłku, od wizyty w cukierni- do piekarni. I tak w kółko :)
Muszę tu zauważyć, że gdybym żyła na co dzień w kraju z taką ilością doskonałych wypieków, nie wychodziłabym chyba z pâtisserie czy innych boulangerie przez cały dzień! Dla mnie, zakochanej w drożdżowym to istny raj!
Były więc i makaroniki:
i słodkie śniadania:
klasyczne biszkopciki
słodkie babeczki
a na koniec, niekończące się lady pełen cukru, lukru i karmelu…
Do tego, piękne targi …
sardynki- w wersji zdecydowanie wytrawnej
a także- z czekolady ;)
plus wino
„prawie dietetyczne” przekąski
oraz butiki z … konfiturami!
Na koniec zaś, pieczywo, od którego samego już zapachu kręciło mi się w głowie!
I tak wygląda Prowansja w kilku gastro-fotkach. Jest pyszna, aromatyczna i winem płynąca. Pełna turystów, urokliwych kafejek i … anchois. Pachnie lawendą, świeżym pieczywem i poranną, mleczną kawą.
Jest świeża, choć pełna odrapanych już nieco kamieniczek. Zachęca do odpoczynku w restauracyjnym ogródku, kieliszka rosé lub pastis i zamoczenia stóp w ciepłym, październikowym morzu…
***
Na koniec zaś jeszcze pytanie, do Was, kuchennych wyjadaczy- co to za grzyby, naprawdę mnie zaintrygowały !
Wikipedia głosi, że to muchomor cesarski:)
http://fr.wikipedia.org/wiki/Oronge
http://pl.wikipedia.org/wiki/Muchomor_cesarski