(nie tylko) Gulasz i leczo czyli przewodnik po Budapeszcie
Moje wyjazdy są raczej monotematyczne. Zachwycam się naturalnie pięknymi widokami, doceniam dzieła sztuki, ale to próbowanie nowych rzeczy i generalnie gastronomia danego kraju pcha mnie do kolejnego wyjazdu.
Tym razem padło na Budapeszt. Leczo, papryka i gulasz. Święta trójca kraju Madziarów, choć oczywiście nie jedyny specjał z tego regionu.
Moje obserwacje? Kuchnia węgierska do lekkich nie należy. Myślę, że bije na głowę nawet nasze schabowe i zasmażaną kapustę. Wegetarianie życia lekkiego nie mają (choć bardzo popularna jest sieć barów z humusem i innymi roślinnymi daniami). Na każdym kroku za to salami, kaszanka i kiełbasa. Czasami przemknie też gdzieś sznycel z sałatką ziemniaczaną, wspomnienie po latach unii Austro-Węgierskiej.
Nie narzekałam jednak na brak miejsc, gdzie można dobrze zjeść (przyznać jednak muszę, że oprócz przygotowań w domu, sprawdzenia polecanych restauracji i cukierni, Tripadvisor nie odstępował mnie na krok).
Zaczęliśmy od bistro (czy raczej „bisztró”) Kispiac. Kilka stolików i karta, która zadowoli mięsożerów (tu uwaga na marginesie- w zasadzie każda jadłodajnia węgierska ma w menu co najmniej kilka rodzajów mięs. Nie ogranicza się do kurczaka i wieprzowiny (jak to u nas bywa…) kaczka, jagnięcina, gęsina- to norma).
Zjadłam gęsie wątróbki (bardzo tłuste, niczym foie gras- wątróbkę w takiej postaci kupicie na Węgrzech w większości sklepów mięsnych), moi kompani: gulasz cielęcy i zupę gulaszową z mięsem dzika. Jak widzicie, wybór mięs bardzo szeroki!
Na deser, polecana we wszystkich przewodnikach, cukiernia Gerbeaud. Działa od 1858 roku, to chyba o czymś świadczy! Klasyczne ciasta, w tym „podstawowy”- czekoladowy torcik. Atmosfera pałacowa, z kryształowymi żyrandolami i marmurowymi stoliczkami. Dziś to chyba przede wszystkim atrakcja turystyczna, ale trzeba oddać, że cukiernia to pierwsza klasa.
W cukierni owej zostałam (lekko i z uśmiechem, stanowczo przy tym) zrugana przez kelnerkę, że nie zjadłam „kociego języczka” z czekolady, jaki dodawany jest do deserów. To ich sztandarowy wyrób, nie godzi się więc go zostawić (na usprawiedliwienie mam tylko to, że czekolada wychodziła mi już uszami i naprawdę byłam na granicy śmierci z przejedzenia). Grzecznie dokończyłam. Jestem raczej uległa ;)
Drugie ze słodkich miejsc, o jakim na pewno usłyszycie w kontekście budapesztańskich cukierni jest Ruszwurm. Działa od 1827 (!) roku, serwuje kilkanaście rodzajów ciast. Czy są najlepsze na świecie, pewnie nie, ale miejsce ma swój klimat i warto wpaść do niego na porcję dodatkowych kalorii.
Węgry to też langosze- wytrawne, drożdżowe placki, wielkości naleśnika (w konsystencji przypominają wytrawne pączki). Podawane są z kwaśną śmietaną i tartym, żółtym serem. Nie muszę dodawać, że to niebo w gębie, prawda?!
Jeśli już o konkretach mowa, cudowną cechą węgierskich sklepów z mięsem jest to, że w wielu z nich można zjeść na szybko coś na ciepło- porcja kaszanki, smażonej wątróbki czy kacze udko. Do tego warzywko (może papryka faszerowana kiszoną kapustą?), kawałek chleba i zacne drugie śniadanie zaliczone!
Budapeszt do zaoferowania ma też jednak miejsca mniej tradycyjne, gdzie spróbować można bardziej wykwintnej, mniej oczywistej kuchni. Taki jest Pavillon de Paris- oszkoly budynek w zacienionym ogrodzie. Skusiłam się w nim na ślimaki i zupę z mango z krewetkami. Do picia- lemoniada z kwiatem bzu- bezkonkurencyjna!
Dobra kuchnia węgierska, a może już nawet bardziej uniwersalna- europejska to Meznza. Miejsce z nie tylko ciekawymi potrawami, ale i pięknym wnętrzem stylizowanym (bardzo gustownie!) na lata 60te. Duży wybór lokalnych win. Istny węgierski Mad Men!
Na koniec warto wspomnieć o halach targowych. Znajdziecie ich tu sporo. Wszystkie w XIX- wiecznym stylu, klasyczne metalowe konstrukcje skrywają stoiska z nabiałem, mięsem (salami!), warzywami. Zwykle wydzielona jest dodatkowa przestrzeń z małymi knajpkami (od węgierskiego streetfoodu- kiełbasek „bud-dogów” (serio!) po tajskie wariacje). Na pewno kupicie tu dobre produkty, ale trudno równocześnie uniknąć nawału turystycznych pamiątek.
I akcent polski- nasi tu byli!
Mam nadzieję, że rozbudziłam Wasz apetyt na odwiedziny Budapesztu. Na pewno warto wybrać się do tego monumentalnego, niezwykle (!!!) czystego miasta, żeby spróbować pikantnej kiełbasy z mangalicy (najśliczniejszej świnki na świecie), porcji kaszanki czy jeszcze gorącego langosza.
Żeby więc przybliżyć smak Węgier, przywiozłam Wam mały upominek– pastę paprykową, suszoną paprykę i przepis na prawdziwy gulasz. Spośród komentarzy pod tym postem wybiorę jeden, najbardziej smakowity, inspirowany węgierską kuchnią opis, do autora którego prześlę tę małą węgierską niespodziankę. Macie czas do północy w sobotę. Trzymam kciuki, do dzieła ! :)
*****
Węgierska niespodzianka powędruje do Justyny– gratuluję !!!
Byliśmy w ubiegłym roku i cukiernia legendarna oczywiście została zaliczona. Było to niewątpliwie jedno z najpyszniejszych ciast, jakie malam okazję w zyciu spórbowac, nawet ja cukrzyk uległam pokusie…